artykuł wydrukowany w Przeglądzie lotniczym nr 2/2002
OD PINK FLOYD DO MOSQUITO
      O lataniu na lotni marzyłem już gdy miałem 16 lat, kiedy oglądając teledysk "Learning to fly" zespołu Pink Floyd zobaczyłem unoszącego się w przestworzach lotniarza. Dopiero w wieku 30 lat udało mi się to marzenie zrealizować. Poznałem instruktora Leszka Wojtasiewicza. Od razu uświadomił mi co mnie czeka, i jeżeli nie mam zamiaru traktować tego poważnie, to lepiej abym dał sobie spokój. Byłem uparty, więc któregoś weekendu udaliśmy się na lotnisko pod Żarem. Po wysłuchaniu prelekcji na temat podstaw latania na lotni, stanąłem wreszcie pod nią.Pierwszym moim zadaniem było zbiec z górki prowadząc lotnię nad sobą. Potem założyłem uprząż, zostałem przypięty do lotni i po raz pierwszy miałem się oderwać od ziemi.
Zrobiło mi się gorąco. Wtedy to zadałem sobie pytanie, czy jestem we właściwym miejscu i czy rzeczywiście tego chcę. Po chwili namysłu powiedziałem sobie - "tak to jest to". Nie ukrywam, że miałem strach w oczach. Wyczekałem na odpowiedni wiatr, wziąłem głęboki wdech i... ruszyłem. Lot nie był zbyt udany - szamotałem się na lotni i wylądowałem przy pomocy kółek założonych na sterownicy. Później było coraz lepiej i lepiej, chociaż miałem sytuacje, które zjeżyły włosy na głowie Leszka. Doprowadziłem do przeciągnięcia na małej wysokości, czego następstwem było uderzenie lotnią o ziemię. Leszek przybiegał do mnie na złamanie karku. Nie bardzo wierzył, że nic sobie nie zrobiłem. Złamałem ramię sterownicy i krawędź natarcia. Nie obyło się bez ostrej reprymendy.
Pewnego dnia w niemieckiej gazecie dla lotniarzy i paralotniarzy znalazłem coś co mnie zachwyciło - MOSQUITO - szwedzki lekki napęd do lotni. Miałem odłożone pieniądze na inne cele, ale wiedziałem już co w tym momencie jest dla mnie najważniejsze. Pierwsze loty na Mosquito zrobił Leszek. Przyszła kolej na mnie. Nie umiałem jeszcze zbyt wiele ale chęć latania była zbyt duża by czekać i podjąłem desperacką próbę startu. Ruszyłem bez gazu na maxa, miałem jeszcze trochę zbyt małą prędkość gdy wypchnąłem sterownicę lekko do przodu dodając w tym samym momencie gazu do oporu. Lotnia zadarła w górę i zaczęła się przechylać na lewą stronę. Spanikowałem. Zmniejszyłem gaz co pozwoliło mi trochę wyrównać lotnię ale nie na tyle, by wykonać bezpieczne lądowanie. Zawadziłem sterownicą o ziemię i lotnia zrobiła tzw. Cyrkiel. Upadek nie był groźny ale pękła płoza podtrzymująca silnik i wirujące śmigło uderzyło o ziemię. Poprosiłem swego kolegę Piotra Erelisa o pomoc w wykonaniu mojego pierwszego lotu. Poradził mi abyśmy udali się do Bezmiechowej na szlifowanie techniki latania na lotni. Wybrałem się tam z Jaśkiem Padło, który również posiada Mosquito i który wtedy jeszcze na nim nie latał. Tam wykonałem kilka zlotów, które wyszły mi perfekcyjnie. Później zrobiłem swój pierwszy wielki lot ze Skrzycznego pod okiem Piotra. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Czekałem jeszcze na nowe śmigło czując, że coraz bardziej zbliża się dzień pierwszego udanego lotu na Mosquito. I doczekałem się. Rozkładamy sprzęt na łące - zajmuje to kilkanaście minut. Wchodzę do uprzęży. Po chwili stoję pod lotnią. Sprawdzam podwieszenie,połączenie przewodu paliwowego ze zbiornikiem - wszystko gra. Uruchamiam silnik. Wyrównuję skrzydła do poziomu i delikatnie pochylam dziób lotni do dołu. Robię głęboki wdech i pamiętając o moim pierwszym nieudanym starcie osiągam maksymalne obroty silnika przed rozpoczęciem rozbiegu. Ciąg śmigła jest tak duży, że mam kłopoty z ustaniem na miejscu. Zaczynam biec. Po kilku krokach przestaję czuć ciężar lotni, ale biegnę dalej. Po kilku następnych nie czuję ziemi pod nogami.Jestem w powietrzu. Lotnia idzie w górę. Delikatnie ściągam sterownicę aby nie doprowadzić do przeciągnięcia. Zauważam, że nawet po ściągnięciu wciąż nabieram wysokości. Lecę coraz wyżej i wyżej. Łzy szczęścia zaczynają mi spływać po twarzy. Lotnia leci tam dokąd chcę. Nie robię gwałtownych ewolucji. Staram się oswoić z otaczającą mnie rzeczywistością. Po około półtoragodzinnym lataniu przychodzi czas na lądowanie. Trochę się go obawiam, bo nie chciałbym uszkodzić śmigła. Nad miejscem do lądowania wyłączam silnik. Wysuwam nogi z kokonu i ustawiam się w pozycji do lądowania. Ściągam sterownicę, aby nabrać prędkości. Zbliżając się do ziemi przekładam ręce na ramiona sterownicy. Delikatnie wypycham sterownicę aby wytracić prędkość. Jestem już tak nisko, że czuję jak nóżki napędu ślizgają się po ziemi. Lotnia zwalnia. Dotykam ziemię nogami i wypycham sterownicę ostro w górę. Jestem na ziemi.
Wcześniej będąc jeszcze na ziemi wyobrażałem sobie jak to będzie tam w górze, ale to co przeżywałem w tym pierwszym udanym locie z Mosquito przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Tego się nie da opisać słowami. To było wspaniałe przeżycie.
Od momentu kiedy mam Mosquito wylatałem ok. 200 godzin (2 lata). Może ktoś zapyta dlaczego wybrałem lotniarstwo a nie modne ostatnio paralotniarstwo. Otóż uważam, że na lotni się lata a na paralotni wisi. Lotniarstwo to jedyny sport w którym człowiek czuje się rzeczywiście jak prawdziwy ptak. Może też ktoś zapytać - "a dlaczego nie motolotnia". Przede wszystkim z powodu ciężaru. Moja lotnia z napędem waży więcej od lotni klasycznej ok.15 kg. Do lądowania motolotnia wymaga równego i dosyć długiego terenu. Na lotni z napędem mogę wylądować na krótkim odcinku i na nierównym terenie oraz w wysokiej trawie ponieważ ląduję na nogach. Opadanie motolotni po wyłączeniu silnika jest bardzo duże. Napęd Mosquito mogę wyłączyć po osiągnięciu odpowiedniego pułapu i szybować tak jak klasyczną lotnią wykorzystując termikę (wymaga to również zatrzymania nieruchomo śmigła przez zaciągnięcie hamulca). Po zbliżeniu się do ziemi uruchamiam silnik zwalniam hamulec i ponownie mogę lecieć w górę. Nic, tylko latać...
Daniel Kowalczyk